poniedziałek, 30 lipca 2012

Blondynka recenzuje: Jedwabisty mus do ciała Masło Shea i Trufla Czekoladowa Avon

Dzisiaj dla Was opinia o nowości z Avon, czyli mus do ciała z masłem Shea i truflą czekoladową.

Bardzo nie mogłam się doczekać na ten produkt. Głównie z ciekawości, czy coś co brzmi tak słodko, będzie tak dobrze działało jak inne balsamy i masła do ciała.

Nowość przyszła zapakowana w pudełko.


Poza tym wyglądem opakowania właściwego nie różni się od pozostałych maseł do ciała z Avon. Mus ma kolor mlecznej kawy, konsystencję podobną do masła z oliwką. Pachnie przecudownie, apetycznie. Naprawdę trudno oprzeć się pokusie by go nie spróbować.

Główna nuta zapachowa to oczywiście czekolada, a właściwie kakao, na drugim planie są trufle. Trochę delikatniejsze i bardziej słodkie niż truflowe cukierki Goplany. Generalnie zapach masła to sama słodycz. Dodatkowo przyjemnie i szybko się aplikuje. Skóra pozostaje ładnie nawilżona i wygładzona, a to głownie dzięki Shea.
I tyle dobrego. Bo są dwie rzeczy, które mnie bardzo irytują jeśli chodzi o ten produkt.
Pierwsza z nich to błyszczące drobinki. Wiem, że wiele kobiet lubi kosmetyki z drobinkami, które rozświetlają skórę i sprawiają, że się mieni w słońcu. Niestety dla mnie jest to zbędny dodatek.
Druga sprawa, to wrażenie jakie mam po kilku godzinach po nasmarowaniu ciała. A jest to bardzo nieprzyjemne i niekomfortowe uczucie lepkości. Sprawia ono także, że moja skóra jest nieświeża. Cały apetyczny zapach znika i czuje się jakbym słodkopierdząco śmierdziała. I bynajmniej nie wymaga to nie wiadomo jakiego wysiłku fizycznego. Wystarczy wyjście na zakupy do spożywczaka.

Tak więc uczucie dyskomfortu i lepkości sprawia, że nie jest to kosmetyk, który sprawdza się u mnie przy codziennym użytkowaniu. A szkoda. Bo zapowiadało się naprawdę cudownie.

Niemniej jednak, jeśli chcecie spróbować czegoś smacznego, jeśli chcecie zaskoczyć zapachem czekolady i jeśli lubicie błyszczące drobinki oraz potrzebujecie czegoś wyjątkowego na wyjątkowy wieczór - próbujcie.

Moja ocena to trzy z plusem i wracam do sprawdzonego różowego Skin So Soft. Przynajmniej na jakiś czas :)

sobota, 28 lipca 2012

Blondynka z natury: ziele

Zastanawiałyście się jak kiedyś naturalnym i modnym było stosowanie ziół i roślinnych kosmetyków? Było to tak zwyczajne, że nikt nie obnosił się z hasłami EKO i nie zbijał na tym grubej kasy.

Nasze babcie miały naturalne specyfiki praktycznie na wszystko, począwszy od bólu zęba, a na grypie czy rwie kulszowej skończywszy. Sama nie raz obserwowałam jak moja babcia suszyła latem na ogrodzie ziele. Ostatnio właśnie mnie natknęło, żeby poszukać właściwiej nazwy i sklepu, który je sprzedaje. Inna nazwa, którą znam z domu to czarcie żebro. I na szczęście czarcie żebro jest bardziej popularne niż nazwa zwyczajowa, czyli ostrożeń :)

O właściwościach tego ziółka możecie poczytać w Internecie. Nie będę Was zasypywać suchymi faktami. Napiszę tylko, że faktycznie jest jakaś magiczna moc w tym zielu i wiara w jego cudowne właściwości na pewno nie wzięła się z powietrza, ale przede wszystkim ze skutecznego działania.

Przekopując się przez Internet i szukając sklepu, w którym mogłabym się zaopatrzyć dowiedziałam się, że ostrożeń stosuję się również do picia, jako środek oczyszczający. Przyznam szczerze, że nie przypominam sobie, żebym za dzieciaka piła taką herbatkę, ale na pewno przy okazji każdej choroby czy słabości organizmu zażywałam kąpieli z czarciego żebra.

Niestety nie udało mi się znaleźć ziela w formie jaką pamiętam, czyli wielgachnych, kujących, wysuszonych liści. Ale zaopatrzyłam się w herbatkę ekologiczną, którą użyłam to mycia twarzy.

Może Was zastanawiać jak poznać czy w ogóle jest się chorym, albo czy ziele działa? Otóż nic prostszego. Jeśli w organizmie jest choroba, to po umyciu się w zielu, w misce czy też wannie zostaną tzw. fusy. Jako dziecko czasem byłam przerażona ilością pływających fusów. Zawsze kojarzyły mi się z czymś mega złym. Ale wracając. Im częściej się myjemy, tym mniej fusów zostaje. To właśnie obecność lub brak fusów są miarą choroby.

Wspomnę jeszcze tylko, że skóra po takiej kąpieli jest jakby zupełnie nowa. Dlatego jeśli macie okazję udać się z babcią na ziele ( a z tego co pamiętam zbiera się je z podmokłych łąk w maju) walcie jak w dym. Na pewno nie raz Wam się przyda. A z doświadczenia też wiem, że miejsca, w których rośnie ostrożeń są pilnie strzeżoną tajemnicą, co dodatkowo dodaje magii :) Jeśli natomiast nie będziecie miały okazji przejść całego procesu od zbierania nad ranem, po suszenie na słońcu i pakowanie w płócienne woreczki, udajcie się do sklepu zielarskiego.

Blondynka w kuchni: koktajl owocowy mniam mniam :)

Odkąd jestem szczęśliwą posiadaczką blendera, nie wyobrażam sobie dnia bez koktajlu :) Tym bardziej, że przygotowanie zajmuje maksymalnie 5 minut :)

Podstawą moich bomb owocowych są oczywiście truskawki, do których czasem dorzucam jagody lub maliny.
Krótki filmik z koktajlem truskawkowo-jagodowym możecie obejrzeć tutaj.



Jeśli chodzi o wartości odżywcze, muszę przyznać, że szklanka koktajlu jest bardzo sycąca. Gdy dodam trochę cukru (co nie zdarza mi się za każdym razem, ale często), to już w ogóle. A jeśli chcę zastąpić jakiś lekki posiłek, dodaję kilka łyżek jogurtu naturalnego.

Wiem, że koktajl można zrobić praktycznie ze wszystkiego. Nawet warzywne są całkiem niezłe w smaku. Aczkolwiek, póki jestem nowa w tym temacie, pozostaję przy truskawkach. Poza tym lato się niedługo skończy i truskawki będzie można dostać tylko mrożone :/

Jakie są Wasze ulubione koktajle? Jeśli macie jakiś sprawdzony przepis - chętnie wypróbuję.

piątek, 27 lipca 2012

Blondynka na zakupach: Paletka do brwi Cosmopolitan

Wiele dobrego wyczytałam o paletce do brwi firmy Essence. Ponieważ w najbliższym czasie nie zanosiło się, że wpadnie w moje ręce, postanowiłam poszukać czegoś na teraz.

Przeglądając strony internetowe SuperDrug wpadł mi w oko zestaw do brwi Cosmopolitan. Na zdjęciach wyglądał bardzo zachęcająco, więc postanowiłam się zaopatrzyć.

Muszę przyznać, że od momentu dostarczenia paletki przez listonosza, mam mieszane uczucia.
Pierwsze pojawiło się zaciekawienie wędrujące w kierunku zachwytu, które wywołał sposób opakowania paletki.

Po wyjęciu paletki z foliowego woreczka przyszedł czas na zwątpienie. Właściwie, to nie spodziewałam się, że zestaw będzie w formie kanciastego, tekturowego pudełka. Jakoś ze zdjęcia w sieci nie wyglądało mi na to.


W każdym razie zaczęłam przeglądać zawartość.


 W pudełku była instrukcja, krótki opis zawartości i przeznaczenia poszczególnych "elementów" oraz mini tutorial, jak regulować i modelować brwi.

Znalazłam trzy szablony do brwi, "przymierzyłam" i wtedy pojawiła się chwilowa radość, bo okazało się, że jeden z nich pasuje idealnie.

Następnie zabrałam się za próbę "wygrzebania narzędzi". I tak, "wygrzebywanie" bardzo dobrze oddaje sposób wyciągania kredki, pędzelka i pęsety. Po prostu jakaś masakra :( Wtedy właśnie uderzyło mnie rozczarowanie. Ale w końcu wygrzebałam akcesoria. I wierzcie lub nie, ale więcej ich nie umieściłam w pudełku. Wolę mieć luzem na toaletce, niż siłować się w trakcie ich wyciągania.


Co do samych akcesoriów: o pęsecie niestety nie mogę nic powiedzieć, bo nawet nie miałam okazji jej użyć. Rozświetlacz w kredce jest dobry dla dziewczynek w przedszkolu. Może mocne słowa, ale taka prawda :( Pędzelek też nie jest jakiś rewelacyjny, ale na szczęście sztuczne włosie jest w miarę sztywne, dzięki temu wygodnie rozprowadza się cienie na brwiach.

A skoro już mowa o cieniach, to są dwa: jasny i ciemny wpadający w brąz. Akurat z kolorów jestem zadowolona, bo pasują idealnie. A ni zbyt jasne, a ni zbyt ciemne. W sam raz :) Nad cieniami znajduje się jeszcze wosk (coś biało-żółtego), który według instrukcji powinno się nakładać przed cieniami. Od razu mówię, że na pewno go nie użyję. Po pierwsze nie wygląda za ciekawie, po drugie nawet nie bardzo rozumiem po co?

Zestaw z przesyłką kosztował ok. 8 funtów, czyli nieznacznie więcej niż rozsławiona paletka Essence.

Podsumowując: niestety nie jestem a ni zdecydowanie na TAK, a ni zdecydowanie na NIE. Nadal pozostaję zmieszana. Plusem na pewno jest pasujący szablon, kolory cieni i (mimo wszystko) pędzelek. Cała reszta wydaje się być z deka badziewna. Jedno czego jestem pewna na 100% - następną moją paletką będzie Essence, nawet jeśli przyjdzie mi angażować znajomych w Polsce, żeby ją zdobyć :)

Póki co pozostaje mi upiększać swoje brwi, tym co mam :)

środa, 25 lipca 2012

Blondynka gra w zielone

Przygotowuję właśnie kolejny post i postanowiłam trochę odpicować i zmienić wygląd bloga. Zmiany są kosmetyczne, ale konieczne, bo tak się składa, że jakiś czas temu zapomniałam o moich ulubionych rzeczach :(

Może to brzmi dziwnie i Wam się nie zdarza, ale ja czasem zapominam o tym co lubię. Zatem dzisiaj, po godzinie wpatrywania się w moją alejkę, przypomniało mi się, że lubię kolor zielony :) To przecież taka oczywista oczywistość! Uwielbiam go od zawsze! A właściwie od momentu, kiedy dostałam swój pierwszy kolorowy kalendarz i uczyłam się pór roku i miesięcy. Każdy miesiąc miał inny kolor, a ten w którym się urodziłam był w kolorze przecudnej zieleni. Wtedy postanowiłam, że zielony będzie moim ulubionym :) I tak też zostało :)

Aż się sama sobie dziwię, że pamiętam coś co miało miejsce praktycznie ćwierć wieku temu :)

Ale wracając do tematu ;) Od dziś "kropki" na mapie będą miały kolor zielony :) I dokonując tej kosmetycznej zmiany zauważyłam, że ich przybywa :) Bardzo mnie to cieszy :) Zatem dziękuję wszystkim "Kropkom", które zaglądają!



Przyklej do ściany, czyli szybka zmiana wnętrza

Od zawsze marzyło mi się wielkie malowidło na ścianie w pokoju. Myślałam, że będzie wyglądać rewelacyjnie i doda trochę magii. Właściwie się nie pomyliłam :) Co prawda malowidło zastąpiłam stickers'ami, czyli naklejkami z tworzywa sztucznego, które można łatwo odkleić bez ryzyka zerwania farby ze ściany.

Zalety takiej naklejki, to wyżej wspomniany brak uszkodzeń ściany, a ponadto łatwość zmieniania i dostosowywania wystroju do okazji, pory roku i nastroju :)
Poza tym to naprawdę szybka metoda. Wystarczy dosłownie 5 minut, a w przypadku gigantycznych naklejek dodatkowo para rąk, ale efekt może być powalający. I przyjemny dla oka :)

Jeśli chodzi o cenę...myślę, że jest odpowiednia. Za mój zestaw naklejek na wyprzedaży zapłaciłam 6 funtów (ok. 30 zł). Regularna cena wynosiła od 10 funtów w górę, w zależności od wielkości i wzoru naklejki.

Oto, jak wyglądają trzy z czterech ścian w moim pokoju:


Moje ulubione, to oczywiście widok z okna na alejkę :) Do tego relaksacyjna muzyka z odgłosami lasu, olejek o zapachu drzewa sandałowego lub lasu sosnowego i żyć nie umierać :) Wychodzenie z pokoju można ograniczyć do minimum, a czas poświęcić na dobrą lekturę.

Osobiście zatem zabieg upiększania ścian uznaję za udany :) Polecam i Wam :)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Magiczna moc olejków eterycznych

Do tej pory co jakiś czas sięgałam po olejki eteryczne. Głównie w przypadku przeziębienia stosowałam do inhalacji olejek sosnowy. W sobotę jednak, leżąc z 39 stopniami gorączki, postanowiłam wypróbować inny olejku.

Nie powiem, straszną mordęgą było dla mnie wybranie się na zakupy i zaopatrzenie się w Holland and Barrett w olejek. Niemniej jednak już w niedzielę po południu przekonałam się, że było warto :)

Do mojego koszyka wpadł olejek eukaliptusowy:

Zdecydowałam się na eukaliptus, bo wyczytałam o jego właściwościach bakteriobójczych i antywirusowych. Sama na sobie przekonałam się jak ładnie "czyści" zatoki. Muszę przyznać, że jest w tym nawet lepszy od olejku sosnowego.

Ponieważ wydawało mi się, że sama inhalacja nie wystarczy, żeby postawić mnie do poniedziałku na nogi, postanowiłam przygotować sobie aromatyczną kąpiel :)

Do wanny gorącej wody dodałam kilka kropel olejku (oczywiście więcej niż zalecane 4 przez producenta :) ). Dodatkowo w wannie wylądowały suszone kwiaty nagietka, który również ma potwierdzone właściwości antybiotyczne.



W wannie spędziłam jakieś 15 minut i nie chciało mi się wychodzić, ale niestety woda już była coraz chłodniejsza :/ Niemniej jednak po takiej kąpieli niemalże natychmiast poczułam się lepiej. W nocy nie męczyła mnie już gorączka, nos zaczął się odblokowywać (co skutkuje tonami zużytych chusteczek higienicznych), a doskwierający ból całego ciała - ustąpił jak za dotknięciem magicznej różdżki.

Muszę przyznać, że w mojej ponad 15 letniej historii przewlekłych angin i innych grypopodobnych chorób, kąpiel w olejku eukaliptusowym, wzmocniona suszonym nagietkiem, była strzałem w dziesiątkę :)

Jeśli chcecie poczytać więcej o olejku, zapraszam na stronę Avicenna Oil. Co do nagietka, kupiłam go w sklepie Internetowym Eco Spa, który serdecznie polecam.

sobota, 21 lipca 2012

Burt's Bees - nowy ulubiony?

Zanim przejdę do rzeczy z tematu, muszę powiedzieć, że dziś w Szkocji mamy przecudny dzień. Jest bardzo ciepło i słonecznie. Niestety jak na złość nie mogę korzystać z tego ciepła, bo właśnie leżę w gorączce w łóżku :/

A teraz Burt's Bees :)

Mój pierwszy BB kupiłam jakieś dwa tygodnie temu. Przede wszystkim dlatego, że słyszałam o nim wiele dobrego. Również dlatego, że jak postanowiłam go kupić miesiąc temu, nie wiedziałam o żadnych innych naturalnych kosmetykach. Nie żebym teraz była w tym temacie alfa i omegą ;) W każdym razie, jakoś do tej pory niespecjalnie liczyło się dla mnie czy naturalny czy nie. Miał po prostu dobrze myć. Myć, bo mówię oczywiście o żelu pod prysznic. Z drugiej strony, wszędobylskie SLS nie wywoływało u mnie specjalnie reakcji "anty". No może po za kilkoma wyjątkami, które wylądowały w koszu, a co do których też nie jestem przekonana, że wina leżała po stronie SLS.

Dzisiaj mija dokładnie tydzień odkąd używam żelu pod prysznic o zapachu rozmarynu i mięty pieprzowej. Podeszłam do tego bardzo sceptycznie i bacznie obserwowałam swoją skórę po pierwszej kąpieli. I o dziwo! Skóra była czysta! :) (może to brzmi zabawnie, ale obawiałam się przede wszystkim tego, że mnie nie umyje). Jakby tego było mało, sprawiała wrażenie takiej, która nie potrzebuje dodatkowego nawilżenia w postaci masła czy balsamu. Skóra była zatem czysta, pachnąca, świeża i nawilżona :)
O zapachu nie będę się rozpisywać, bo pewnie wiecie, jak pachnie mięta. Ja osobiście uwielbiam ten zapach, bo jest dla mnie nie tylko kwintesencją świeżości, ale również relaksu.

Po pierwszym tygodniu stwierdzam, że było warto! :) Mimo, że bolała mnie cena tego żelu pod prysznic.

Z rzeczy przydatnych jeszcze: jest bardzo wydajny! Ale to bardzo! Do tej pory nie udało mi się odmierzyć odpowiednio małej ilości ;) Dobrze się pieni i zmywa się bez problemu. Nie pozostawia na skórze nieprzyjemnego tłustego filmu czy też osadu. Zupełnie jak to znane mydło, które akurat w moim przypadku jest przereklamowane ;)

Burt's Bees to oczywiście nie tylko żele pod prysznic, ale również wszelkiego rodzaju mazidła i smarowidła. Jeśli będziecie miały okazję kupić - bierzcie! Zapach mięty to nie jedyny, więc na pewno znajdziecie coś dla siebie :)

Życzę udanego weekendu, a jeśli jest pracujący - życzę udanego poniedziałku :)


czwartek, 19 lipca 2012

Ćwiczenia na porawę sylwetki w 4 tygodnie!

Całkiem niedawno, na blogu Nissiax przeczytałam o ćwiczeniach Ewy Chodakowskiej. Przekopałam się przez Internet, znalazłam fun page Ewy na FB i poprosiłam najlepszą na świecie kumpelę o zakupienie lipcowego Shape'a z płytą :)


Bardzo mi na tym zależało, więc byłam strasznie niecierpliwa. Tym bardziej, że śledząc blogi i fora dotarło do mnie, że płyta rozejdzie się jak świeże bułeczki :)
Ale wracając do samych ćwiczeń. Właśnie oglądam 40 minutowy film z ćwiczeniami. Wyglądają na bardzo męczące, przynajmniej na początku i dla osób, które miały bardzo długą przerwę w jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Jednak trzymam za siebie kciuki i zaczynam 1 sierpnia :)

Na pewno będę się dzielić moimi sukcesami, bo jestem przekonana, że wrócę do formy razem z ćwiczeniami Ewki! :)

Jeśli będziecie miały ochotę i okazję zakupić jeszcze Shape z płytą - nie wahajcie się. Na pewno będzie to dobrze zainwestowane 12.60 zł! A później wystarczy odpowiednie nastawienie i czas 3 razy w tygodniu po 40 minut na trening.

Jeśli Was to zachęci, to możecie śledzić moje postępy :) Od 1 sierpnia regularnie będę zamieszczać posty z relacjami, wrażeniami i efektami :)

Tymczasem życzę udanego weekendu, w czasie którego na pewno napiszę o testowanym właśnie żelu pod prysznic firmy Burt's Bees :)

Zapraszam również na profil Ewy na FB :)

sobota, 7 lipca 2012

Maćków kot...

Znacie to powiedzenie? Maćków kot, połknął świeczkę, wysrał knot :D

A tak zupełnie poważnie. Dzisiaj kolejny raz odwiedził mnie kot sąsiadów. Właściwie na moje oko to kotka :) Nie wiem jak się wabi, ale jest przezabawna.

Dziś cały dzień leje jak z cebra, więc miała przemoczone futerko. Ale pierwszy raz od tygodnia miauczała i mruczała. Niestety nie jestem specjalistką od kotów, więc nie umiem powiedzieć o czym gadała ;(

Lubi siedzieć na sofie i wskakiwać na szafki w kuchni. Jak próbowałam nakręcić filmik zaczęła podskakiwać, żeby dotknąć mojej ręki. Jest super! :)

Mam dla Was tylko jedno zdjęcie. Niestety jest tak niesforna, że reszta zdjęć i film nadawały się tylko do kosza :/

Ze specjalną dedykacją dla Muffina :)

A Wy lubicie koty? A może inne zwierzątka? Nie będę pytać czy wolicie koty czy psy, bo sama nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Od małego miałam mnóstwo jednych i drugich :) Poza tym lubię wszystkie zwierzątka futerkowe, które nie drapią i nie gryzą :)

Udanego weekendu!

wtorek, 3 lipca 2012

Avon Planet Spa Śródziemnomorska Nawilżająca Maseczka Do Twarzy z Oliwką

Trochę minęło czau od ostatniego posta :( Niestety byłam wykończona pracą i jakoś nawet nie bardzo miałam ochotę spędzać czas przy komputerze :( Niemniej jednak w niedzielę przetestowałam śródziemnomorską maseczkę do twarzy z Planet Spa :)

Tak jak pisałam wcześniej maseczka ma konsystencję przypominającą żel. Jest bardzo lekka i cudownie pachnie. Łatwo i szybko nakłada się ją na twarz.

Wg zaleceń maseczka powinna zostać na twarzy do momentu wyschnięcia, czyli ok 20 minut. Moja została trochę dłużej, ale co pozytywnie mnie zaskoczyło, to fakt, że maseczka nie zasycha na skorupę. Dzięki temu nie sprawia problemów przy zmywaniu. Wręcz topnieje pod wpływem letniej wody niczym lód wiosną ;)

Jeśli chodzi o działanie, moja skóra była...aksamitnie gładka i ożywiona. Jestem bardzo zadowolona z tej maseczki. Bardziej niż z prowansalskiej :)

Na pewno sprawdzi się w czasie upałów, pozostawiając na zmęczonej słońcem skórze, uczucie orzeźwienia :)