sobota, 29 września 2012

Edukacja Blondynki, czyli książki do poduszki i babskie czytadło "do kawy"

Ostatnio aktualizowałam swoje resume, które w wersji angielskiej chyba jednak się trochę różni od tych polskich (chociaż głowy sobie uciąć nie dam, bo dawno nie pisałam cv w języku polskim) i wymyśliłam nową sentencję, która brzmi: Life's about progress. Nic odkrywczego właściwe, ale bardzo mocno odzwierciedla moje obecne spojrzenie na "pewne sprawy". Po trzech latach totalnego umysłowego lenistwa (swoją drogą jednak destrukcyjnego ) wracam na właściwe tory i karmię swoje szare komórki pożytecznymi i interesującymi mnie sprawami. Po tak długiej diecie, wierzcie mi lub nie, ale są mega żarłoczne :D Tym bardziej, że podczas intelektualnej laby zwolniło się mnóstwo miejsca na dysku twardym :D
Na mojej półce wylądowały ostatnio dwie anglojęzyczne pozycje (ciekawostka: pierwszą anglojęzyczną książką jaką zakupiłam rok temu była "Game of Thrones", w oparciu o którą kręcony jest serial). Pierwsza z nich, którą aktualnie czytam i nadziwić się nie mogę ;) to No more dirty looks autorstwa amerykańskich dziennikarek Siobhan O'Connor i Alexandra Spunt.
Książka jest mini kompendium o związkach chemicznych używanych w przemyśle kosmetycznym, o dobrych i złych kosmetykach oraz o faktach i mitach na temat kosmetyków. Zawiera też kilkanaście receptur i porad. Pisana jest naprawdę prostym językiem, dla ludu. Specjalistyczne chemiczne słownictwo ograniczone jest do minimum. Żadnych wzorów, czy równań reakcji chemicznych. A przy tym trafia się i odrobina humoru :) Osobiście uważam, że jest to dobry "apetajzer" dla dalszych poszukiwań, ale trzeba mieć również do tego odpowiedni dystans lub jak kto woli, zdrowe podejście.

Jeśli jesteście zainteresowane, ale nie do końca zdecydowane na zakup, zapraszam na stronę internetową www.nomoredirtylooks.com gdzie możecie skosztować odrobiny tej zakąski ;)
Aha. Polecane, czy recenzowane produkty, to w dużej mierze kosmetyki dostępne na rynku amerykańskim, ale pewne substancje czy technologie używane są na całym świecie, więc chociażby dla tego warto przeczytać :)

Druga pozycja, to 1001 Natural Remedies autorstwa Laurel Vukovic, która powstała przy współpracy z Natural Health Magazine. Książkę zdążyłam jednie przewertować, ale zauważyłam, że zawiera mnóstwo prostych przepisów na specyfiki domowej roboty. Znajdziemy w niej mikstury pomagające w leczeniu ciała, przepisy na domowe kosmetyki czy na środki czystości naturalne i przygotowywane z ekologicznych składników oraz przepisy dla miłośników zwierząt, pomagające w znalezieniu odpowiedniej pielęgnacji i diety dla naszych czworonogów :)
A teraz - babskie czytadło do kawy :) Niestety jak dla mnie, tylko w wersji elektronicznej :( A szkoda, bo miałabym dużo więcej przyjemności, mogąc powertować kartki, posłuchać ich szelestu i poczuć zapach atramentu :) W każdym razie, jak się nie ma co się lubi, to czyta się internetowe wydania Wysokich Obcasów :) A im częściej je czytam, tym częściej trafiam na "ciekawostki", którymi mogę karmić ptasi móżdżek ;)

A teraz pytanie do Was:
Jakie są Wasze ulubione/polecane pozycje "kosmetyczne", a jakie magazyny "do kawy"? Wolicie wersje papierowe, czy zgodnie z duchem czasów przesuwacie palcem po ekranie smartfona czy taba?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz