niedziela, 21 października 2012

EcoBlondynka: plantacja lubczyków

Witam ponownie po dłuuugiej przerwie :)

Która z Was ma ogródek lub działkę obsianą i obrośniętą warzywami/owocami wie, że październik to ostatni moment na zbiory i porządkowanie przed zimą. Specjalnie zwolenniczką grzebania w ziemi nie jestem (chyba, że na skalę mikro "metr na metr"), ale w tym roku coś dziwnego obudziło się pod kopułą i zapragnęłam wyhodować własne lubczyki :)

Jak się okazało - zdobycie nasionek w maju (czyli praktycznie w ostatnim momencie wysiewu do gruntu) graniczyło z cudem. W poszukiwania zaangażowane były trzy osoby, ja sama chodziłam od nasienniczego do nasienniczego odbijając się jak pijany od ściany o odpowiedź: nie ma i nie będzie - brak w hurtowni. Jednak na kilka dni przez powrotem do Szkocji Gosia wygrzebała torebkę nasionek wręcz spod ziemi (za co jestem do dziś ogromnie wdzięczna). Na tym jednak nie koniec lubczykowego biegu przez płotki ;)

Po wylądowaniu w Szkocji zaczęły się  poszukiwania doniczek i ziemi. Wszystko, o co potykałam się w sklepach było dostępne w rozmiarze XXL :( Ziemia tudzież kompost - minimum 60 litrów i dostępny w dwupakach. Donice wielkości koszy na śmieci, w których można by hodować palmy. Ale szczęście sprzyja lepszym i uśmiechnęło się również do mnie :) W końcu zamówiłam zestaw doniczek z podstawkami, na który przyszło mi czekać prawie 2 tygodnie, a ziemię dostałam od sąsiadki, która namiętnie uprawia swój przydomowy ogródek i ma niemałe zapasy.

Kiedy przyszła pora na wysianie lubczyków był już koniec czerwca. Pokładałam ogromne nadzieje w tym przedsięwzięciu, ale ponieważ było to dwa miesiące później niż sugerowany czas siania, a i szkockie lata nie rozpieszczają, liczyłam się z porażką.

Lubczyki zaczęły wschodzić po ponad dwóch tygodniach, akurat w czasie mojej przeprowadzki, kiedy miałam decydować, czy zabrać ze sobą doniczkę z ziemią, czy lepiej zostawić na pożarcie robalom ;)

Po kolejnych dwóch tygodniach od wzejścia wydały mi się na tyle duże i silne, że postanowiłam je rozsadzić.

Oto jak wyglądają moje lubczyki dzisiaj:

Niestety nie wszystkie sadzonki urosły pięknie, a te które są w miarę duże, zaczynają odczuwać nadchodzące chłody, więc pora je skrócić. Nauczona doświadczeniem będę pamiętać, żeby w przyszłym roku zasiać wcześniej :)

Ale po co właściwie lubczyk i dlaczego lubczyk?? Otóż, nie istnieje dla mnie rosół bez magi :) Kiedy nie miałam magi z ogrodu - kupowałam tą w płynie. Oczywiście płynną czy nawet suszoną można dostać i w polskim sklepie, ale rosół nie smakuje i nie pachnie tak, jak po dodaniu świeżych liści :)

Mam już za sobą przynajmniej 15 litrów zjedzonego rosołu (muszę przyznać, że im chłodniej na dworze, tym bardziej lubię rozgrzewający rosół), a listki które zostały, po ścięciu, trafią do zamrażalnika i do będą idealnie komponować się z kolejnymi litrami rosołu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz